poniedziałek, 28 czerwca 2010

Gryf MTB w Starym Kurowie - I miejsce open!

Wczoraj odbyła się kolejna odsłona Maratonu Gryfa Pomorskiego. Dla mnie i Marka była to pierwsza edycja w tym cyklu, w tym sezonie. Tym samym pozycja startowa nie była rewelacyjna, zwłaszcza że start usytuowany był na wąskim podjeździe, otoczonym krzakami. Dystans do pokonania 39 km. Trasa była bardzo interwałowa i równie bardzo piaszczysta. Akurat mi to pasowało, gdyż moje Race Kingi 2.2 radziły sobie w nich niczym czołg. Ilość wzniecanego kurzu powodowała odruch włączenia świateł przeciwmgielnych. Po zejściu z trasy wyglądało się jak po manewrach na pustyni z E.Rommlem.

Moje miejsce nr 1 w open i tym samym 1 w M3 z czasem 1.32, to mój najlepszy wynik w tym sezonie, z którego jestem bardzo zadowolony. Marek zajął miejsce 10 w M3, na co miało też wpływ zgubienie trasy wraz z grupką innych zawodników.

Wpływ na mój wynik miała też na pewno współpraca z Chamerem z mojego teamu GPEAT. Jazda na zmianach znacznie przyśpieszyła nasze tempo. (relacja Chamera tutaj)
To już kolejna, w ciągu kilku lat, edycja Gryfa, którą będę mile wspominał.
Rider

Gary Fisher Cobia - test

Kilka dni temu miałem przyjemność przetestować w końcu 29era. Konkretnie był to Gary Fisher Cobia. Tutaj podziękowania należą się Piotrowi Nowackiemu z Piły, właścicielowi sklepu i serwisu www.kolarz.pl/ i jednocześnie przedstawiciela marki Trek / Gary Fisher w naszym regionie.

Na początku zaznaczę, że poniższa recenzja to wrażenia użytkownika 26 calowca. Konkretnie na co dzień jeżdżę i trenuję na Scott Aspect 40, a ścigam się na Scott Scale 50, dlatego też te modele są dla mnie punktem odniesienia.

Do tej pory, ostatnie 3 lata, jedynie czytałem na wielu forach o różnicach, zaletach i wadach. Wypowiadali się przeciwnicy i zwolennicy, użytkownicy i teoretycy. W końcu sam mogłem spróbować jak to jest.

Pierwsze wrażenie po usadowieniu się w siodełku, to.. oczywiście – „Ale wielkie koła!” Natomiast kilka chwil po ruszeniu, druga myśl – „Ależ on szybki”. Jadąc po asfalcie, niewielki nakładem sił Cobia sunie wiele szybciej niż standardowy MTB. Na pewno jest w tym duża zasługa opon – wąskich Bontrager 2.0. Te niestety nie sprawdziły się w terenie, w luźnym piachu. Rower prawie stawał w miejscu. Dla porównania Continental Race King 2.2 w takim samym piachu idą naprzód jak czołg. Skoro jesteśmy w terenie – rzeczywiście 29er pochłania wiele nierówności i po prostu sunie naprzód z siłą spokoju. Na hardtailu 26 po kilkunastu kilometrach leśnej drogi, pełnej korzeni i zrytej momentami przez leśnych ludzi, można być lekko „wytelepanym” i ogólnie zniechęconym do tej formy rekreacji. Cobia zapewnia wciąż przyjemność z jazdy.

Postanowiłem także sprawdzić sprzęt na złotowskiej trasie XC, gdzie rozgrywane są m.in. zawody z cyklu Thule XC. Okazało się, że Cobia płynnie pokonuje wszelki zakręty, świetnie radzi sobie na zjazdach, płynie siłą rozpędu pod lekkie podjazdy, ale… Niestety zawsze jest jakieś „ale”. Na stromych, twardych podjazdach wymaga siły i energii, aby jakoś się wtoczyć. Tu zdecydowanie wygrywa Scale, który jednak jest specjalnie stworzony do tego typu terenu, więc nie ma się co dziwić.

W mieście Cobia także czuje się jak ryba w wodzie (notabene – cobia to rodzaj ryby). Zgrabnie przemyka między innymi użytkownikami ruchu, robiąc to płynnie i z gracją. W ogóle jedna z głównych cech, rzucających się w oczy, po przesiadce z 26 calowca, to spokój i brak nerwowości w dużym rowerze.

Są też minusy. Wiążą się one ze sobą w pewien sposób. Pierwszy to kierownica, mostek, klamki hamulców. Wszystko to wygląda na dość prymitywne i z niższej półki. W cenie 3650 PLN klient oczekiwałby czegoś lepszego. W ogóle mankamentem jest cena. W tej kwocie standardowy MTB ma dużo lepszy osprzęt. Będąc przy osprzęcie – mechaniczne hamulce tarczowe Avid BB5 są naprawdę niezłe.

Podsumowując: na plus niewątpliwie zapisać można przyjemność z jazdy. Rower może nie najlepiej nada się na zawody typu XC, ale na maratonie może się popisać. Minus: cena. Oraz opony, które moim zdaniem kwalifikują się na natychmiastowej wymiany. No chyba, że użytkownik będzie unikał piaszczystych dróg.

Na zakończenie, jako ciekawostka, zdjęcie USS Cobia – amerykański okręt podwodny, zwodowany w 1943.

czwartek, 24 czerwca 2010

Thlue Cup Chodzież

20 czerwca był dniem kolejnych zmagań z cyklu Thule Cup. Znana trasa w Chodzieży, w miarę łatwa technicznie, ale wymagająca ze swoimi podjazdami.
Na starcie reprezentacja złotowska w osobie mojej, Marka i Irka Gabrycha. Ja i Marek w MI, Irek w Elicie.
Wszystkich mastersów wystartowało w sumie 49. W kategorii MI było nas 22. Ostatecznie ja zająłem miejsce 10 w MI i 15 w supermasters, a Marek odpowiednio 21 i 35. Irek solidarnie do nas zajął miejsce 12 na 17 zawodników.
Impreza sympatyczna. Na koniec wygrałem w losowaniu śpiwór. To chyba znak, aby wypocząć lub zostać sakwiarzem.
A tak serio, nie jest tak strasznie. Pomimo opuszczenia dwóch pierwszych edycji, na chwilę obecą, w klasyfikacji generalnej supermasters jestem 25 na 145 sklasyfikowanych, a w MI - 8 na 71 zawodników.
S. 

wtorek, 15 czerwca 2010

Pętla Drawska 12.06.2010

Tym razem zamieszczam poniżej relację Marka.

Maraton szosowy „Pętla Drawska”- 12.06.2010

Start w wyścigu szosowym w Choszcznie z cyklu Pucharu Polski był moim debiutem w tej dyscyplinie. Trasa została podzielona na trzy dystanse 83, 185 i 265 km, w których wystartowało łącznie blisko 400 kolarzy z całego kraju. Zawody odbywały się przy otwartym ruchu drogowym. Wystartowałem na najkrótszym dystansie. Starty odbywały się już od godziny 8.00 w grupach 15 osobowych, w odstępach 5 minut. Jak się później okazało, start w poszczególnej grupie ma kluczowe znaczenie dla przebiegu wyścigu. Przy zapisywaniu się należało podać orientacyjny czas przejazdu i stąd m.in. wynika przydział do danej grupy o określonym poziomie. Chyba podałem zbyt długi czas 2 godz. 40 min… Wystartowałem o godz. 9.35. Początek wyścigu zupełnie odmienny od mtb, nikt nie chciał prowadzić, spokojne, dość wolne tempo bez przepychanek charakterystycznych dla jazdy w terenie. Jechałem na czele ulicami Choszczna za pilotem- motocyklistą. Za mną podążał peleton mojej grupy, który nie kwapił się do współpracy. To było tzw. „czarowanie” i obserwacja innych. Po 5 km za miastem nawiązałem kontakt z dwoma kolarzami, z którymi wspólnie ustaliliśmy, że trzeba zwiększyć tempo i odjechać grupie. W ten sposób rozpoczęliśmy „ucieczkę”. Ku mojemu zaskoczeniu odjazd poszedł łatwo i nikt nawet nie próbował nas dojść na bliski dystans. I tak podążaliśmy przez kolejne kilometry we trójkę. Wspólnie z moimi towarzyszami robiliśmy krótkie i mocne zmiany. Każdy pracował po równo. Wkrótce zaczęliśmy doganiać i mijać także kolarzy, którzy startowali przed nami. Niestety odpadali od nas po kilku chwilach. Ostatnie 20 km pokonałem we dwójkę z zawodnikiem nr 311, z którym jechałem od początku. Końcówka to doganianie kolejnych kolarzy, wysokie tempo momentami 55 km/h, dość niebezpieczny finisz ulicami Choszczna i wjazd na „kreskę” mety. Po wjeździe na mecie uściski dłoni za wspólną jazdę. Ostatecznie w klasyfikacji open z czasem 2:27:44 i średnią prędkością 33,7 km/h zająłem 66 miejsce na 124 zawodników, 17 miejsce w kategorii M3 oraz pierwsze miejsce z mojej grupy startowej. W zawodach startował także inny zawodnik ze Złotowa- Adam Lucarz, były kolarz LKS Drogowiec. Uplasował się on na 36 miejscu w open i 10 w kat. M3 na tym samym dystansie 83 km. Na zakończenie kilka moich wniosków ze ścigania się na szosie. Bardzo przydały mi się wcześniejsze treningi z kolarzami „Drogowca”, które nauczyły mnie zachowania i odpowiednich reakcji w peletonie. Szkoda, że nikt z nich nie startował w Choszcznie, to w grupie mielibyśmy z pewnością dobre wyniki. Jak już wspomniałem bardzo duże znaczenie mają zawodnicy, z którymi się współpracuje i odpowiednia taktyka. Z moimi jechało mi się dobrze. Chociaż uważam, że miałem znacznie więcej siły i rezerw mocy, rozważałem nawet odjazd, samotną ucieczkę i dojście kogoś przede mną. Jednocześnie obawiałem się utraty sił i tego, że dogonią mnie ci z tyłu, co przy dużym wietrze było prawdopodobne.

Przebieg zawodów dał mi na przyszłość dużo do myślenia jak należy opracować strategię działania. Ściganie na szosie bardzo mi się spodobało, w szczególności ze względu na wysokie prędkości, przebieg zawodów, nawiązywanie współpracy z kolarzami i odpowiednie przygotowanie taktyczne.

tekst: Marek Dereszkiewicz
foto: Tadeusz Dereszkiewicz

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Maraton w Bytowie - I miejsce

W minioną sobotę bytowski MLKS BASZTA BYTÓW zorganizował III Rodzinny Rajd Rowerowy. Nazwa „rodzinny” może być myląca, gdyż na starcie stanęło wielu zawodników z silnych klubów takich jak Corratec Team, Legia Felt Warszawa, Subaru Trek Gdynia. Zawodnicy mieli do wyboru dystanse 10 km, 30 km i 60 km. Większość uczestników to zawodnicy lokalnego klubu oraz KSR Kościerzyna. Jedynym zawodnikiem ze Złotowa byłem ja. Tym razem w kategorii M3, na dystansie 30 km, zdobyłem pierwsze miejsce.



Same zawody zostały przeprowadzone na profesjonalnym poziomie. Oznakowanie trasy nie odbiegało niczym od imprez tej rangi co np. Skandia MTB Maraton. Sama impreza odbyła się w sympatycznej atmosferze na terenie bytowskiego MOSiR.

tekst: Sławek
foto: Irek Gabrych