piątek, 14 grudnia 2018

Nad morze?

Lipiec 2018
Ostatnim razem próbowałem dojechać rowerem nad morze w 2014. Nie całkiem się udało, ale wycieczka była fajna.
Teraz zamiar był podobny, trasa też. Rower nieco inny, bo typu gravel. Nie powiem, jechało się świetnie, pogoda dopisała, ale chyba motywacja już nie ta. Tym sposobem zrobiłem sobie jednodniową wycieczkę ponad 160 km rowerem objuczonym w namiot, śpiwór, prowiant itp. Trochę bez sensu, bo można było zrobić to samo bez tego obciążenia, ale wyjeżdżając z domu wydawało mi się, że mam chęć pojechać nad morze tak na 2-3 dni. Okazało się, że po kilku godzinach zmieniłem zdanie.
Tu mogę pokusić się o podsumowanie moich "ataków wybrzeża". Te, w których dotarłem nad morze to lata 2010, 2011, 2012. Te, w których odpuściłem po jednym lub dwóch dniach to 2013, 2014, 2018. Czyli mam remis.
Za to trasa wyszła fajna. Mix dawnych tras rowerowych w tym kierunku + moich tras motocyklowych + kilka nowo odkrytych ścieżek. Trasa biegła ze Złotowa w stronę Czarnego, potem lasami na północny wschód, okolice Przechlewa i lasami w stronę Barkowa i z powrotem na Złotów. W sumie około 160 km.












poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Scott Speedster Gravel 10 Disc - krótka recenzja



Mój najlepszy zakup ever. Tak, właśnie takiego roweru mi brakowało. Mogę wręcz powiedzieć, że odkryłem jazdę rowerem, kolarstwo, treningi i wycieczki na nowo. Ostatnie lata jeździłem na rowerach MTB, ale często czułem, że coś jest nie tak, gdy jechałem szosą przez kilkadziesiąt kilometrów na grubych oponach. Poczucie, że coś tu nie pasuje. Bardzo lubię MTB, ale raczej w cięższym terenie. Wszystko ma swoje miejsce i czas. Pizzę też lubię, ale raczej nie jem jej na śniadanie. 
Spróbowałem więc kilka lat temu roweru szosowego, ale jednak sprzedałem po kilku tygodniach, gdyż absolutnie nie czułem bluesa jadąc rowerem, którego opony były chudsze od mojego małego palca.Trochę pewnie jak kierowca tramwaju, który nie skręci w boczną drogę, gdyż musi trzymać się torów, tak czułem się ja na szosówce, którą nie dało się skręcić w leśną ścieżkę, lecz trzeba było jechać asfaltem. A ja nie lubię ograniczeń.

Gdy kilka lat temu zobaczyłem pierwsze zajawki o tzw. gravelach, wiedziałem od razu, że to coś dla mnie. Jeżdżą dość szybko na szosie, pojadą leśną i polną ścieżką i można ich użyć jako rowerów wyprawowych.
Scott Speedster Gravel 10 Disc. Długa nazwa. Rocznik 2017, kupiony w promocji jako model zeszłoroczny, dzięki czemu zaoszczędziłem niemal 1.000 zł. A tak swoją drogą, to osobiście bardziej mi pasuje od modelu 2018, który ma już nieco mniej sportową geometrię, a malowanie jest bardzo smutne, bo czarno szare. Mój wygląda wakacyjnie.

O osprzęcie się nie wypowiadam, bo się nie znam. Kto chce, może sprawdzić na stronie producenta: https://www.scott.pl/produkt/459/2658/Rower-Speedster-Gravel-10-Disc/
Mogę się tylko subiektywnie wypowiedzieć jak się jeździ. A jeździ się szybko. Na asfalcie kilometry mijają niemal dwa razy szybciej, niż jadąc MTB. Jadąc leśną ubitą drogą, nie czuje się różnicy, od jazdy MTB, jeśli chodzi o komfort, jest za to niemal tak samo szybko jak na asfalcie. Nieco gorzej robi się podczas jazdy w nawet lekkim piasku. Trochę rzuca. To raczej zasługa cienkich (jak na moje standardy) opon, ale wiem, że ten typ tak ma, więc OK. Opony to Schwalbe G-One o szerokości 35 mm. Za to na szutrówce (jak na zdjęciu poniżej) idzie jak burza.

Pozycję określiłbym jako bardziej sportową, niż wyprawową. Ale nie można narzekać. Po 4h jazdy plecy nie bolą, chyba że ewentualnie ich dolna część, ale to już taka specyfika tego sportu. Siodełko na początku niezbyt mi przypasowało, ale chyba zaczynam się z nim zaprzyjaźniać. Doceniłem je dopiero po testach innych siodełek.

Podsumowując: na tereny raczej nizinne, z nielicznymi wzniesieniami, jeżdżąc mix asfaltów, szutrów, ścieżek rowerowych, dziurawych asfaltów, ten rower jest doskonały. Bardzo polubiłem ten sprzęt. Odkryłem wręcz zalety rowerowania od nowa, z innej strony. 
Jak dla mnie, miłośnika kół 29 obutych w grube opony, gravel to jedyny rodzaj szosówki który mogę zaakceptować.
SD

poniedziałek, 17 października 2016

Michałki MTB, czyli powrót do przeszłości



Maraton MTB Michałki w Wieleniu zawsze był jakiś inny. Może przez to, że wypadał na koniec sezonu? Może przez to, że niby bez większych przewyższeń i technicznie nieskomplikowany, ale potrafi umęczyć. Kiedy 10 lat temu zaczynałem się ścigać wybrałem tam dystans 57 km. Czyli średni (pozostałe to 30 km i 100 km). Szło mi też średnio. Dopiero w kolejnych latach specjalizacja w krótkich dystansach dała efekty również w Michałkach, gdzie na krótkim dystansie w kolejnych latach stawałem na wszystkich stopniach podium w swoich kategoriach wiekowych. W 40 urodziny pojechałem na 100 km i świetnie to wspominam, mimo że byłem tylko ósmy w kategorii.
Tym razem, po 4 latach nieobecności w Wieleniu i 2 latach bez ścigania, 24 września 2016 w sobotę stanąłem na starcie dystansu średniego 57 km. Na 100 km nie czułem się przygotowany, a na krótkim brakuje mi obecnie dynamiki do zajęcia dobrego wyniku końcowego, więc uznałem że chcąc poczuć klimat dawnych lat i żeby trochę się zmęczyć, dystans 57 km będzie w sam raz. Wraz ze mną, na starcie na tym samym dystansie, stanął Marek.
Pogoda dopisała idealnie. Na naszym dystansie wystartowało 151 zawodników. Postanowiłem jechać swoim tempem, jak na mocnym treningu i stopniowo przyśpieszać, tak aby pod koniec jechać mocno i szybko i na 100%. To było raczej dobre założenie, bo nie miałem kryzysów, a wynik mnie satysfakcjonował. Założyłem czas 2h 25m jako niezły, a wyszło 2h 24m 51s, czyli plan wykonany. Miejsce 41 open na 151 zawodników i 12 w kategorii na 41 zawodników. Biorąc pod uwagę, że nie trenuję już jak kilka lat temu, a i 6 kg więcej też nie pomaga i że przygotowania zacząłem 7 tygodni przed wyścigiem, to wynik jest wręcz bardzo dobry. Przynajmniej według moich prywatnych kryteriów.W końcu każdy sam zna najlepiej siebie samego i swoje ograniczenia.
W 2008 roku jechałem w tym wyścigu na tym samym dystansie. Teraz przegrałem sam ze sobą sprzed lat o 1 minutę i 31 sekund. Myślę, że mogę powiedzieć, że tylko o 1m31s. 
Na koniec nie można nie pochwalić organizatorów. Odbiór pakietów w biurze zawodów ekspresowy, oznakowanie świetne, a obsługa bufetów na trasie dawała z siebie wszystko. No i niezawodny redaktor Piotr Kurek, bez którego nie wyobrażam sobie tej, jak i kilku innych imprez MTB.

SD
foto: fotoMTB, Marek Dereszkiewicz, zrzut ekranu z filmu autorstwa W.Łangowskiego

wtorek, 16 sierpnia 2016

Słowiński Park Narodowy w jeden dzień

  14 sierpnia wrzuciłem rower do auta i wybrałem się na eksplorację Słowińskiego Parku Narodowego. Mimo, że bywam tam od ponad 20 lat, to udało mi się odnaleźć kilka miejsc, w których jeszcze mnie nie było.
Oprócz jeziora Gardno i Łebsko są też mniejsze jeziora, ukryte w leśnej dziczy...
A ponadto była jazda plażą, wjazd na górę Rowokół i wejście na wieżę widokową. Kilka godzin spokojnego kręcenia i wyszło tylko 40 km, ale za to bardzo urozmaiconych kilometrów.


Myślę, że jeszcze tam wrócę na rowerze, bo wciąż zostało sporo do odkrycia.

A na koniec coś z innej bajki. Wracając przez Słupsk zatrzymałem się w centrum handlowym, aby między innymi wypić kawę i coś zjeść. W pasażu znalazłem takie oto cudo. Zrobiłem zdjęcie, a nawet wsiadłem do środka. Można było poczuć się jak Marty McFly lub DR Emmet Brown :)