Moje pierwsze Michałki to rok 2007. Dystans Mega. Wynik
średnio plus, czyli 10m. w kategorii M3. Już wtedy ten wyścig zapadł mi w
pamięć jako inny od wszystkich maratonów. Na pewno inny od wszystkich
wielkopolskich swoją dynamiczną zmiennością trasy oraz podkreślaną przez wielu
trudnością. Trudność ta w zasadzie wynika nie wiadomo z czego. Niby jest
płasko, w końcu tu nie góry. Niby to zwykłe leśne szutry i ścieżki. A jednak.
Coś przysysa człowieka do nawierzchni, niemal chce zatrzymać pośrodku głuszy.
W 2008 roku uznałem, że czas sprawdzić się na Mini. Miało
być krótko i treściwie. Było. Wynik jednak mnie nie usatysfakcjonował – 8 w
kategorii. Dopiero następne trzy lata były lepsze – zaliczone zostały wszystkie
stopnie podium w kategorii M3. Czas więc było zatem spróbować czegoś innego.
Dystans Giga – to jest wyzwanie. Przez te kilka lat nasłuchałem się wielu
opowieści śmiałków, którzy ukończyli ten dystans. Sam zawsze patrzyłem na
wjeżdżających na stadion zawodników tego dystansu z dużym podziwem, nawet jeśli
przyjeżdżali sporo po czołówce. Samo ukończenie to już jest coś. Tak więc dwa
tygodnie przed zawodami zapadała w mojej głowie decyzja – Giga w Wieleniu.
Ponadto uznałem, że jest to świetny sposób na niezapomniane uczczenie 40
urodzin, które wypadały dzień wcześniej, w piątek.
Przed startem. Od lewej: ja, Andrzej, Marek |
Po dwóch tygodniach przygotowań nadszedł ten dzień. Nieco
deszczowy o poranku, ale i to nie było w stanie ostudzić mojego zapału.
Formalności w biurze zawodów zajęły dosłownie minutę, wszystko poszło super
sprawnie. Jest nawet pamiątka w postaci skarpetek kolarskich. No i to co
niezmiernie mi się spodobało, czyli numer startowy – nomen omen 40 (!). Niecałe dwie godziny później stoję na
starcie. Obok kolega Andrzej ze Złotowa w barwach Goggle oraz Darek z Wałcza
ubrany jako Lotto. Stoimy gdzieś na tyłach, gdzieniegdzie dzieci i turyści.
Swoją drogą, szkoda że Giga nie startuje chociaż 5 minut wcześniej od Mega, nie
trzeba by przez pierwsze kilkanaście kilometrów rozpychać się niemal na łokcie
z zawodnikami krótszego dystansu.
Start. Rozmyślnie, używając mózgu, zmuszam się do innego
rodzaju jazdy, niż podczas Mini. Nie jest to łatwe. Nogi chcą cisnąć i odjechać
jak najszybciej i jak najdalej, w rytm „Nas nie dogoniat”. Tu jednak czeka mnie
kilka godzin jazdy, więc lepiej rozsądnie gospodarować energią. Niestety nie mam
zbytniego doświadczenia jak rozłożyć siły na Giga. Jeśli za szybko na początku,
mogę później za to zapłacić kryzysem. Jeśli za wolno, to owszem przyjadę na
metę, ale wynik może być mniej, niż przeciętny. OK., jedziemy dalej.
Za mną, przede mną, dookoła mnie – wszędzie zawodnicy. Na około 15 km rozjazd w kształcie litery Y. Znak na drzewie nieco rozmyty. Zwalniam. Zawodnik na przełajówce i zawodniczka z Corrateca mijają mnie i jadą w lewo. Zatem i ja. Za nami następni. Po około 300 metrach widzimy, że coś jest nie tak. Brak znaków i śladów przed nami. Nawrót. Rzeczywiście pojechaliśmy źle. Rzędy zawodników suną trasą w prawo. No dobra, lecimy dalej. Trasa wciąż dość łatwa.
Za mną, przede mną, dookoła mnie – wszędzie zawodnicy. Na około 15 km rozjazd w kształcie litery Y. Znak na drzewie nieco rozmyty. Zwalniam. Zawodnik na przełajówce i zawodniczka z Corrateca mijają mnie i jadą w lewo. Zatem i ja. Za nami następni. Po około 300 metrach widzimy, że coś jest nie tak. Brak znaków i śladów przed nami. Nawrót. Rzeczywiście pojechaliśmy źle. Rzędy zawodników suną trasą w prawo. No dobra, lecimy dalej. Trasa wciąż dość łatwa.
Szybki zjazd. Docieramy do rozjazdu – w lewo Giga, w prawo
Mega. Skręcam w lewo. Robi się luźniej. Rzut oka za siebie. Widzę kilku
zawodników. Od tej chwili trasa jest dla mnie całkowicie nieznana. Pamiętam
tylko z mapy, że niedługo powinny zacząć się jakieś górki. I rzeczywiście.
Kilka podjazdów, gdzie przednie koło niemal odrywa się od podłoża. Zróżnicowane
lasy, od liściastych, przez mieszane do sosnowych. Jestem pozytywnie
zaskoczony. Szczególnie, gdy ścieżka prowadzi w gęstwinę paproci i jeżyn, a
następnie wśród zwalonych drzew obok bagienka. I podjazd. Fajnie jest. Naprawdę
niesamowicie pozytywna odmiana od wielkopolskich maratonów. W pewnej chwili
dochodzi do mnie zawodnik. Jest mocny. Czytam napis na koszulce – Akademia
Ruchu. Staram się utrzymać na kole. Dałem radę tylko kilka kilometrów i
uznałem, że w tym tempie mogę mieć problem jechać kolejne kilkadziesiąt kilometrów. Przed nami
jeszcze więcej, niż połowa dystansu. Tak więc zwalniam. Nikogo z tyłu. Czas na
żel i magnez. Dodam, że na 80—ym kilometrze minąłem tego zawodnika, gdy walczył
z urwanym hakiem przerzutki. Dotarł później z rowerem na metę biegiem, boso, wzbudzając aplauz
publiczności, a na koniec otrzymując specjalną nagrodę fair play. Brawo za
niepoddawanie się!
I tak już od około połowy dystansu zostałem sam i zaczęła
się ”samotność długodystansowca”. Było wszystkiego po trochu. Deszcz i słońce.
Podjazdy i zjazdy w piachu polnymi drogami. Wąskie ścieżki w lesie. Ubite leśne
dukty i bagna. Jazda przez bagna była szczególnie ciekawa. Kikuty drzew
sterczące ze stawików, morze zieleni, a do tego błękit nieba. Tam minąłem
kolejnego zawodnika z urwanym hakiem przerzutki. Szukał najkrótszej drogi do
Wielenia. Niestety sam nie potrafiłem pomóc, gdyż nie znam tych okolic, a
jedyną dla wskazówką były oznaczenia trasy. Tu dodam, że samo oznakowanie było
świetne. Znaki były co chwilę i do tego jasne i wyraźne (jedynym wyjątkiem był
znaczek, o którym wspomniałem wcześniej).
Jadę dalej. „Onga, onga! Laski lubią pstraga!” – słyszę w
głowie śpiew Króla Juliana. To chyba początek obłędu. Ale nic to, wciąż cała
naprzód. Wkrótce trasa zaczyna robić się znajoma. Tak, to znane mi odcinki
Mini. Zatem jestem już niemal „w domu”. Do mety około 20 km. To już nic w
porównaniu z tym co mam za sobą. Dopiero teraz doceniam naprawdę czołówkę
zawodników długodystansowych. Mini a Giga to wręcz inne dyscypliny sportu.
Piaszczysta prosta wzdłuż zabudowań. Jeszcze kilka minut.
Teraz jadę już ile się da. W sumie nie mam nikogo za sobą. Jednak mam prywatny
limit czasu. Udaje się. Wjeżdżam na metę z wynikiem 4:28, średnia szybkość
22,66 km/h. Zatem plan wykonany. Sympatyczny akcent na mecie – redaktor Piotr
Kurek, który zna chyba na pamięć cały wielkopolski kolarski peleton, wita mnie
na mecie, przeprowadzając krótki wywiad.
Zająłem w sumie 8 miejsce w kategorii M3. Mimo wszystko
jestem chyba z jazdy na Giga bardziej zadowolony, niż z podium na Mini.
Wyzwanie zrealizowane, a i urodziny zostały odpowiednio uczczone.
Organizatorzy jak zwykle zrobili kawał dobrej roboty. Służby
porządkowe, policja, strażacy – wszyscy byli na miejscu. Sympatyczna i pomocna
obsługa bufetów. Bezproblemowy pomiar czasu.
Zaczynam odliczanie do kolejnych Michałków. Do zobaczenia za
rok!
Foto: galeria ze strony organizatora oraz Rafał Przybylski, czyli xc-mtb.info
Powyższa relacja dostępna także na xc-mtb.info . Notka prasowa w Tygodniku Nowym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz