Much - niczym stary czarownik, przygotowuje śniadanie.
Takie widoczki na Kaszubach są dość częste.
Czarne chmury. I nie chodzi o pewien polski serial.
Kolejnego dnia docieramy do Słowińskiego Parku Narodowego. Zrobiliśmy 149 km w tym dniu. Tradycyjnie rozkładamy się po ciemku, a noc spędzamy po wiatą. Gdy następnego dnia, około 7.00 rano, robimy porządki nadjeżdzają pierwsi... grzybiarze. Cóż, prawie jesień tego lata...
Docieramy do celu.
Wybrzeże chwialmi ma około 200 metrów szerokości, a momentami niecały 1 metr.
Dzięki ciotkom Muchy, kolejną noc spędzamy w prowadzonym przez nie pensjonacie. Mamy własny aprtamencik, zostajemy poczęstowani sutą kolacją, a rano obfitym śniadaniem.
Czas ruszać dalej. Czasami asfaltem, czasami polami i lasami.
Much zaczyna mieć problemy z kolanem.
Chwilami ścieżka niemal znika. Ale za to ładnie jest.
W jednej z wiosek w sercu Kaszub trafiamy na zapowiedź czegoś w rodzaju festiwalu słonecznikowego
Słońce chyli się ku zachodowi, a my rzecz jasna wciąż jedziemy.
Obóz, jak zwykle, zakładamy niemal po ciemku. Chociaż i tak wcześniej niż w poprzednich dniach. Zasłużony wypoczynek przy ognisku i posiłek po około 130 km w tym dniu.
Rano widać nieco więcej.
Mamy wtorek 16.08. Ruszamy dalej. W końcu jest niezła pogoda.
Nadchodzi moment pożegnania. Tu nasze drogi się rozchodzą. Mucha rusza do Złocieńca, ja do Złotowa.
Foto licznika 2 km przed Złotowem
Wyjazd bardzo udany. Było słońce, deszcz i wiatr. Dosłownie wszystkie żywioły, gdyż i ogień w ognisku też powinien być wzięty pod uwagę.Po raz kolejny stwierdzam, że najlepiej budzić się w lesie, słysząc śpiew ptaków.
Sławek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz