Start w bytowskiej odsłonie Skandii tym razem był dla mnie atrakcją w
czasie urlopu - urlopu zarówno od pracy, jak i od intensywnych
treningów oraz wyścigów, od których w lipcu Wielkopolska też wzięła
wolne. Tym bardziej był to interesujący dla mnie sprawdzian. Jak zwykle
organizacyjnie nie można Skandii niczego zarzucić. Zapisy, odbiór
pakietu startowego - wszystko sprawnie i szybko. Wybrałem dystans Mini
(31 km), który okazuje się dość popularny, w sumie wybrało go 406
zawodników.
Jako, że to mój pierwszy start w Skandii w tym roku,
przysługuje mi ostatni sektor. Wiadomo, że w takiej sytuacji ciężko
walczyć o podium, gdzie na tak krótkim dystansie ważny jest dobry start i
liczy się każda sekunda.
Start. Trasa na początku prowadzi polami,
podłoże lekko piaszczyste, piach mokry, dość ubity. Pierwsze krótkie
podjazdy. Prawie korek. Niektórzy leżą. Możliwie szybko wyprzedzam i aby
do przodu. Wciąż wyprzedzam, co jest wskazówką, że pociąg pośpieszny
odjechał już daleko do przodu. Trochę lasu, wciąż szutrówki. Łatwo i
szybko. Aż za bardzo. Pierwszy międzyczas. Okazuje się później, że tu
jestem 62 open. Dochodzę kolejnych zawodników i nie czekam zbytnio na
zmiany. Las, pole, las, szutrówka, fragment asfaltu. W wioskach spory
doping mieszkańców. Machają i krzyczą i dzieci i dorośli. Miłe to i
sympatyczne. Ostatnie kilometry. Asfalt z górki, 57 km/h. Przedpola
Bytowa, wjazd do miasta i samotny finisz. Czas 1 h 04 min, 36 open, 9 w
M3, średnia 29,3 km/h. Mam nadzieję, że tym sposobem wywalczyłem
przynajmniej lepszy sektor startowy na edycję w Kwidzyniu. Podsumowując -
trasa szybka i łatwa. Część fragmentów trasy znana z Bytowskiego
Maratonu Rodzinnego, lecz Skandia jest zdecydowanie łatwiejsza. Biorąc
pod uwagę jej stopień trudności, a raczej łatwości, mogłaby mieć te 10
km więcej, tak jak miało to miejsce we wspomnianym Kwidzyniu w roku
2011. Nie czuję nawet zmęczenia. To chyba raczej źle, bo może znaczyć,
że mogłem dać z siebie więcej.
Dopisała także pogoda. Wiele osób interesuje się pakietem startowym,
więc informuję, że tym razem był to bidon, żel i baton Vitargo oraz
magazyn kolarski o urokach regionu Trentino.
Pożytecznie spędzona urlopowa, lipcowa niedziela. Warto było być.
Wyniki
niedziela, 22 lipca 2012
środa, 11 lipca 2012
Expedition VI, czyli do Słowińców i z powrotem
Lipiec to tradycyjnie czas urlopów od pracy, jak i od wyścigów. Nadszedł więc czas na jazdę turystyczną. Uznałem, że czas wprowadzić nowy element, czyli niejako przy okazji pobić własny rekord dziennego przejazdu.
Cel: Słowiński Park Narodowy, przejazd przez Smołdzino i wjazd w Słowiński Park Narodowy, prosto nad morze. Wyjazd: 4.15 rano w niedzielę. Dojazd: 16.00, 211 km. Później plażą zrobiłem jeszcze 4 km, więc w sumie total to 215 km. Nocleg na plaży.
Powrót w poniedziałek około południa. Dystans 107 km, nocleg w okolicach Brzeźna Szlacheckiego. Dzień trzeci to dojazd do domu, 99 km.
Poniżej fotorelacja.
Cel: Słowiński Park Narodowy, przejazd przez Smołdzino i wjazd w Słowiński Park Narodowy, prosto nad morze. Wyjazd: 4.15 rano w niedzielę. Dojazd: 16.00, 211 km. Później plażą zrobiłem jeszcze 4 km, więc w sumie total to 215 km. Nocleg na plaży.
Powrót w poniedziałek około południa. Dystans 107 km, nocleg w okolicach Brzeźna Szlacheckiego. Dzień trzeci to dojazd do domu, 99 km.
Poniżej fotorelacja.
![]() |
Pierwszy postój na posiłek po ok 75 km |
![]() | |
Drogi szeroki i puste. Zazwyczaj. |
![]() |
Drogi leśne ciekawsze, mimo że trochę wolniejsze. Sakwy nie lubią podskoków... |
![]() |
Cel osiągnięty |
![]() |
Samotny Scott na plaży |
![]() |
Zero ludzi, spokojny, ciepły, lipcowy wieczór na słowińskiej plaży |
![]() |
Kolejny dzień. Powrót. |
![]() |
Droga przez Park |
![]() |
Około 20 km za mną |
![]() |
Zaczynają się Kaszuby |
![]() |
Samotny kościółek w polu, niczym na Dzikim Zachodzie |
![]() |
Postój przy Leśnictwie Leśny Dwór |
![]() |
Po drugim dniu jazdy. Nie jest lekko. |
![]() |
Na szczęście mam przenośny dom. Jest jedzenie, kawa, ciastka i nawet książka |
![]() |
O poranku. Spakowany i gotowy do jazdy |
![]() |
2 km przed domem |
![]() |
W samą porę. To widok za mną. Do domu tylko kilka minut jazdy |
niedziela, 1 lipca 2012
Siódme poty w Potulicach
W sobotę 30.06 Potulice - miejscowość koło Nakła nad Notecią - gościła kolarzy górskich. Były to drugie zawody tego cyklu, organizowane przez LZS DĄB Potulice, LZS Szubin i MTB Szubin. Pierwsze odbyły się w maju, w formie xc, tym razem wyścig odbył się w formie maratonu. Początkowo planowane były dwie rundy po 30 km, na miejscu okazało się, że będą to 3 rundy po 20 km. Z informacji od organizatora wynikało, że "przeciwnicy" usilnie pracowali nad zniszczeniem efektów znakowania trasy. Szkoda, że co jakiś czas, gdzieniegdzie zdarzają się takie sytuacje...
Można powiedzieć, że sama impreza miała dość kameralny charakter. Na starcie stanęło około 50 zawodników, głownie z okolic Nakła, Bydgoszczy, Chodzieży oraz dwóch zawodników ze Złotowa, w tym piszący te słowa, a także Andrzej Tomas jako Goggle Pro Active Eyewear. Wpisowe niewygórowane - 30 zł. Zapisy odbywały przez internet oraz można było zarejestrować się na miejscu. Wszystko to odbyło się całkiem sprawnie.
Realnie oceniając sytuację oraz własne możliwości wiedziałem, że mogę powalczyć o podium. Do godziny 11.00 odbyły się zawody dla najmłodszych na stadionie, gdzie było zlokalizowane biuro zawodów. Około 11.30 nastąpił start wyścigu głównego. Kobiety oraz kategorie wiekowe 41+ miały do pokonania 2 okrążenia. Pozostali - 3 kółka.
Startujemy. Po pierwszym kilometrze rozpoczął się odcinek bardziej selektywny, single track w stylu lekkiego xc. Jest nieźle, jadę jako drugi. Po kilku minutach wyjeżdżamy z lasu na szeroką piaszczystą drogę. Jadę w czubie. Wszystko zapowiada się obiecująco, gdy nagle czuję dziwne bujanie tyłu. Guma. W zasadzie wyścig dla mnie się skończył na tym trzecim kilometrze. Zmieniam dętkę, co zajmuje mi chyba około 15 minut. W tym czasie oczywiście wszyscy dawno temu już mnie wyminęli. Ruszam dalej, tym razem już nie z zamiarem walki o podium, lecz chociaż o sprawdzenie się ilu zawodników zdołam dogonić. Po chwili zaczyna się niezły podjazd po kocich łbach o długości kilkuset metrów. Podoba mi się to. Wyjeżdżam na pole, a nade mną zbierają się czarne chmury. Dosłownie. Po chwili zaczyna się wielka ulewa i burza z piorunami. Fajnie. Wjazd w las, kilka zjazdów i podjazdów. Robi się na tyle ciemno, że zmuszony jestem zdjąć okulary. Nie dość, że w ciemnym lesie przy tej pogodzie zrobiło się niemal jak w nocy, to zaparowały tak, że bardziej przeszkadzały, niż pomagały. To trochę utrudni mi sprawę, gdyż okulary mam z wkładką korekcyjną, tak więc dalszą trasę pokonuję jako krótkowidz bez wsparcia szkiełek. Oznakowanie to czarna strzałka na białym tle. To jestem w stanie jakoś wypatrzyć. Zaczyna się samotna jazda. Teren jest dość zróżnicowany. Sporo długich prostych przez las po piachu i szutrze. Jest też kilka fragmentów poprowadzonych na przełaj przez chaszcze, z wystającymi śliskimi korzeniami, co akurat mi pasuje, gdyż mój 29er może się wykazać. Jest też jeden stromy zjazd, który jak później słyszałem przyprawił niektórym osobom problemów. Rzecz jasna 29er daje radę. Ostatnie 2 kilometry okrążenia to prosta przez las, gdzie jednak po ulewie potworzyły się głębokie kałuże. Jadę przez nie na pełnej szybkości. Nawet przyjemnie w ten upalny dzień, szkoda tylko, że buty nasiąknięte wodą stają się coraz cięższe...
Każda pętla poprowadzona była tak, że zawodnicy przejeżdżali przez stadion, a na linii startu / mety zlokalizowany był bufet. W tym upale decyduję się zatrzymać i uzupełnić zapasy.
Można powiedzieć, że sama impreza miała dość kameralny charakter. Na starcie stanęło około 50 zawodników, głownie z okolic Nakła, Bydgoszczy, Chodzieży oraz dwóch zawodników ze Złotowa, w tym piszący te słowa, a także Andrzej Tomas jako Goggle Pro Active Eyewear. Wpisowe niewygórowane - 30 zł. Zapisy odbywały przez internet oraz można było zarejestrować się na miejscu. Wszystko to odbyło się całkiem sprawnie.
Realnie oceniając sytuację oraz własne możliwości wiedziałem, że mogę powalczyć o podium. Do godziny 11.00 odbyły się zawody dla najmłodszych na stadionie, gdzie było zlokalizowane biuro zawodów. Około 11.30 nastąpił start wyścigu głównego. Kobiety oraz kategorie wiekowe 41+ miały do pokonania 2 okrążenia. Pozostali - 3 kółka.
Startujemy. Po pierwszym kilometrze rozpoczął się odcinek bardziej selektywny, single track w stylu lekkiego xc. Jest nieźle, jadę jako drugi. Po kilku minutach wyjeżdżamy z lasu na szeroką piaszczystą drogę. Jadę w czubie. Wszystko zapowiada się obiecująco, gdy nagle czuję dziwne bujanie tyłu. Guma. W zasadzie wyścig dla mnie się skończył na tym trzecim kilometrze. Zmieniam dętkę, co zajmuje mi chyba około 15 minut. W tym czasie oczywiście wszyscy dawno temu już mnie wyminęli. Ruszam dalej, tym razem już nie z zamiarem walki o podium, lecz chociaż o sprawdzenie się ilu zawodników zdołam dogonić. Po chwili zaczyna się niezły podjazd po kocich łbach o długości kilkuset metrów. Podoba mi się to. Wyjeżdżam na pole, a nade mną zbierają się czarne chmury. Dosłownie. Po chwili zaczyna się wielka ulewa i burza z piorunami. Fajnie. Wjazd w las, kilka zjazdów i podjazdów. Robi się na tyle ciemno, że zmuszony jestem zdjąć okulary. Nie dość, że w ciemnym lesie przy tej pogodzie zrobiło się niemal jak w nocy, to zaparowały tak, że bardziej przeszkadzały, niż pomagały. To trochę utrudni mi sprawę, gdyż okulary mam z wkładką korekcyjną, tak więc dalszą trasę pokonuję jako krótkowidz bez wsparcia szkiełek. Oznakowanie to czarna strzałka na białym tle. To jestem w stanie jakoś wypatrzyć. Zaczyna się samotna jazda. Teren jest dość zróżnicowany. Sporo długich prostych przez las po piachu i szutrze. Jest też kilka fragmentów poprowadzonych na przełaj przez chaszcze, z wystającymi śliskimi korzeniami, co akurat mi pasuje, gdyż mój 29er może się wykazać. Jest też jeden stromy zjazd, który jak później słyszałem przyprawił niektórym osobom problemów. Rzecz jasna 29er daje radę. Ostatnie 2 kilometry okrążenia to prosta przez las, gdzie jednak po ulewie potworzyły się głębokie kałuże. Jadę przez nie na pełnej szybkości. Nawet przyjemnie w ten upalny dzień, szkoda tylko, że buty nasiąknięte wodą stają się coraz cięższe...
Każda pętla poprowadzona była tak, że zawodnicy przejeżdżali przez stadion, a na linii startu / mety zlokalizowany był bufet. W tym upale decyduję się zatrzymać i uzupełnić zapasy.
Druga pętla. Pogoda się poprawia. Ponownie ta sama trasa. Zastanawia mnie dlaczego prześcignąłem tylko około 10 zawodników. Później dowiedziałem się, że niektórzy pobłądzili. Hmm... Skoro ja nie zabłądziłem bez okularów, to chyba jednak nie było tak źle? Trzecie okrążenie. Upał, żar lejący się z nieba i wilgotność 1000%. Docieram w końcu do mety, nieźle wymęczony. I ubłocony chyba jak nigdy.
Licznik wskazał 62 km, a tabela wyników szóste miejsce w kategorii. Po wyścigu można było umyć rower, co też od razu uczyniłem. Dla zgłodniałych przygotowano posiłek, a także kawę, herbatę, wodę mineralną. Dość szybko zweryfikowano wyniki i przystąpiono do dekoracji. Co prawda okazało się, że w dwóch przypadkach popełniono pomyłkę, jednak natychmiast sytuacje szybko wyprostowano przy udziale zainteresowanych stron, bez najmniejszych problemów i w sympatycznej atmosferze.
Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie organizatorzy przygotują kolejną edycje tego wyścigu. Trasa była urozmaicona, ciekawa i ładna. Wiele rodzajów błota o różnej konsystencji, smaku i zapachu. Pokuszę się o stwierdzenie, że różnorodność błotna większa, niż w Połczynie Zdroju. Wpisowe nie jest wstrząsem dla portfela. Organizacyjnie całkiem poprawnie. Atmosfera sympatyczna. Myślę, że impreza wymaga rozpropagowania, gdyż ma potencjał, a to że na starcie stanęło tylko ok 50 zawodników, to prawdopodobnie kwestia małej reklamy wyścigu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)