A teraz nie będzie może "poprawnie
politycznie", ale mi osobiście bike adventure będzie już zawsze kojarzyć
się z widokiem na załączonym obrazku. Tak, to są prysznice. Woda zimna
rzecz jasna, ale już nie oto chodzi. Nie chodzi też o odrapane
ściany i brązową wodę po kostki. W sumie niezła sceneria na thriller /
horror... Tak, wiem - organizatorzy zapewniali także prysznice w szkole
podstawowej w Piechowicach. Niestety, nie wyobrażam sobie siebie po
około 4 godzinach jazdy, ubłoconego, głodnego, chodzącego po obcym
mieście i szukającego jakiejś szkoły. Sorry, ale ma być tu i teraz! A
jak się nie potrafi zorganizować podstawowych bytowych potrzeb dla
uczestników, to może lepiej zając się czymś innym, niż organizowanie
wyścigu i to etapowego...
Ponadto zaskoczeniem (nie tylko dla mnie) był brak najprostszego nawet posiłku po etapie. To w sumie standard nawet na najmniejszych imprezach z wpisowym za 20 zł.
Płacąc 3 miesiące wcześniej 400 zl, wychodzi nam 100 zl za etap. Co w zamian? Jedyny pozytyw z mojej strony, to oznakowanie trasy. Jednak czy jest to warte tych pieniędzy? Myślę, że za te 100 zl dziennie dałoby się zorganizować dla uczestnika ciepłą wodę do umycia / prysznic oraz garść ciepłego makaronu polanego sosem.
Do tego szkoda, że w miasteczku zawodów wiało nudą. Dmuchane namioty, bannery i ..? Cisza. Nic się nie dzieje. Zero atmosfery. Było za to błotko po kostki, ale za to już organizatorów rzecz jasna nie winię.
Ponadto brak na miejscu stoiska z podstawowymi akcesoriami, jak dętki, klocki itp. Drugiego dnia na FB pojawił się apel organizatorów do sprzedawców akcesoriów o przybycie do miasteczka zawodów. Jak to się stało, że wcześniej nikt na to nie wpadł? No, ale nie ma co narzekać. Było przecież stoisko enervit z odżywkami jak np bcaa za ok 220 zl. Żele też były - takie na jeden łyk za 10 zl, te na dwa łyki za 12-14 zł. Po to, żeby nabrać sił do zwinięcia obozu i odjazdu. Co też zresztą uczyniłem po ukończeniu drugiego etapu i wizycie pod tzw. "prysznicem".
Ponadto zaskoczeniem (nie tylko dla mnie) był brak najprostszego nawet posiłku po etapie. To w sumie standard nawet na najmniejszych imprezach z wpisowym za 20 zł.
Płacąc 3 miesiące wcześniej 400 zl, wychodzi nam 100 zl za etap. Co w zamian? Jedyny pozytyw z mojej strony, to oznakowanie trasy. Jednak czy jest to warte tych pieniędzy? Myślę, że za te 100 zl dziennie dałoby się zorganizować dla uczestnika ciepłą wodę do umycia / prysznic oraz garść ciepłego makaronu polanego sosem.
Do tego szkoda, że w miasteczku zawodów wiało nudą. Dmuchane namioty, bannery i ..? Cisza. Nic się nie dzieje. Zero atmosfery. Było za to błotko po kostki, ale za to już organizatorów rzecz jasna nie winię.
Ponadto brak na miejscu stoiska z podstawowymi akcesoriami, jak dętki, klocki itp. Drugiego dnia na FB pojawił się apel organizatorów do sprzedawców akcesoriów o przybycie do miasteczka zawodów. Jak to się stało, że wcześniej nikt na to nie wpadł? No, ale nie ma co narzekać. Było przecież stoisko enervit z odżywkami jak np bcaa za ok 220 zl. Żele też były - takie na jeden łyk za 10 zl, te na dwa łyki za 12-14 zł. Po to, żeby nabrać sił do zwinięcia obozu i odjazdu. Co też zresztą uczyniłem po ukończeniu drugiego etapu i wizycie pod tzw. "prysznicem".
Nawet z niemiłych doświadczeń wynosi się naukę. Ja nauczyłem się, aby zapomnieć o tej imprezie. Nigdy więcej BA. Pieniądze wyrzucone w błoto. I to dosłownie.
Na koniec, jakieś foto na pamiątkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz