Ze względu na poważną kontuzję kolana, już na pierwszych kilometrach wiedziałem, że będę jechał dla samej, bardzo ciekawej i trudnej do pokonania trasy oraz nie będę miał możliwości podjąć ostrej rywalizacji, a samo ukończenie maratonu będzie sukcesem. Praktycznie musiałem siłą woli walczyć z uporczywym bólem i stosować wielokrotnie miękkie przełożenia oraz czasami podprowadzać rower. Postanowiłem dojechać, choćby miało to trwać do wieczora. Z momentów, które szczególnie zapadły mi w pamięci mogę wymienić: przejazd przez sztolnie podziemi „Osówka”, przejazd pograniczem polsko- czeskim, wjazd i zjazd ze szczytu „Wielkiej Sowy” (1015 m) oraz ostatnie kilometry trasy w pobliżu Łomnicy, gdzie wielu uczestników było bardzo wycieńczonych trudami trasy.
Widoki na trasie przypominały te z czasopism rowerowych i zagranicznych folderów. Ze stosowanej przeze mnie techniki jazdy sprawdziło się po raz kolejny podjeżdżanie na stojąco w początkowej fazie maratonu. Dodam, że nie wszędzie było to możliwe, gdyż bardzo duże nachylenia powodowały, że w niektórych miejscach trzeba było pchać pod górę rower. Zjazd z „Wielkiej Sowy” zgodnie z zapewnieniami organizatora rzeczywiście można uznać za kultowy, gdyż wielkie kamienie i głazy, korzenie i uskoki powodowały, że trzeba było wykazać się perfekcyjną techniką panowania nad rowerem. Wspomnę, że wielu kolarzy złapało defekty w postaci przebitej dętki lub odnosząc obrażenia ciała. Ja na szczęście dojechałem szczęśliwie do mety nie odnosząc żadnych, przykrych niespodzianek. Podsumowując mogę dodać, że wyścig stanowił duże wyzwanie i będę go jeszcze długo wspominał, a z udziału mam satysfakcję. Sam byłem zaskoczony skalą trudności trasy i dużymi przewyższeniami.Ostatecznie w Głuszycy zająłem 170 miejsce w klasyfikacji open (na 323 sklasyfikowanych) oraz 71 miejsce (na 103 uczestników) w kategorii M2. Może nie jest to szczególnie dobre miejsce, ale zrekompensowała mi je znakomita, malownicza trasa i panująca atmosfera wśród kolarzy.
Marek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz